wtorek, 23 stycznia 2018

Pierwsze urodziny Okruszka! :)

I wreszcie nastąpił TEN dzień.
Dzień, który kategorycznie kończy okres niemowlęctwa Okruszka :)
Od dziś mamy w domy małe dziecko - nie niemowlaka.
Rok.
365 dni. 
Dużo, prawda? A minęło tak szybko. I bezpowrotnie! 


To piękne móc patrzeć, jak dzieci rosną, uczą się nowych rzeczy, zdobywają kolejne umiejętności.
Każdy dzień może przynieść coś nowego, czego wczoraj jeszcze nie było. 
Pierwszy ząbek. 
Moment, w którym pierwszy raz dom wypełnił głośny, niczym nieskrępowany śmiech.
Pierwsza marcheweczka - i pysiak dokumentnie umazany pomarańczową papką... 
Pierwsze MA-MA - jeszcze nieświadome, powtarzane wciąż i wciąż, ale wcale nie do znudzenia...
Chwila, gdy samodzielnie usiadł - po raz pierwszy! I z dumą, i uśmiechem na buziaku patrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: "Widziałaś? Udało mi się!"
A teraz... Próby samodzielnego wstawania - na tych pulchnych, drżących jeszcze nóżkach...


Okruszek rośnie jak na drożdżach. 
Jest cudnym, pulchniutkim, radosnym i uśmiechniętym synkiem dla nas i bratem - dla Dziedzica, który kocha go ponad wszystko! 

Rok temu już było po wszystkim - zdążyłam ucałować mięciutki, cieplutki, różowiutki policzek, policzyć wszystkie paluszki u rączek i nóżek, zmierzwić dłonią bujną, czarną czuprynkę.
I zakochać się - po raz drugi (a może nawet trzeci ;) ) bez pamięci!


Witany na świecie jak największy Skarb.
Nasz Syn!
Nasza duma! 

Dziś - nasz roczny Szkrab! 

Świętowaliśmy w sobotę. Dom wypełnili bliscy, tak ważni w życiu naszych dzieci. Był tort, gromkie Sto Lat, moc prezentów (choć Okruszka najbardziej urzekła czerwona kokarda ;)), strzelały korki od szampana :)





Okruszek stanął też przed ważnym wyborem ;) - zgodnie z naszą rodzinną tradycją postawiliśmy przed nim tacę z różnymi drobiazgami i z ciekawością obserwowaliśmy, co też chwyci w swe małe łapki. Wybór - rzekomo - ma wskazać kim zostanie w przyszłości :) 
Okruszek zgarnął opakowanie leków i kalkulator ;)


A biorąc pod uwagę, że Dziedzic "złapał" termometr i kabel od myszki komputerowej - to wszyscy wietrzymy rodzinny biznes - jeden lekarzem, drugi farmaceutą ;)
Na szczęście nasi chłopcy mają jeszcze czas na wybór, a my - tak naprawdę - życzymy sobie, aby robili w życiu to, co będzie im sprawiało przyjemność i w czym będą mogli czuć się spełnieni :)

A wczoraj! 
Wczoraj zrobiłam z naszego roczniaka Gwiazdę! :D





Synku - po raz kolejny życzę Ci wszystkiego, co zechcesz nazywać szczęściem!
Kochamy Cię! Straaaaasznie mocno! <3 :*




poniedziałek, 15 stycznia 2018

Kreatywnie: sylwestrowy, nocny krajobraz :)

Witajcie w Nowym Roku! :D

No wiem, wiem - każdy już się oswoił z tym, że nastał 2018 :) 
Ale my jak zwykle cierpimy na niedoczas ;)

Święta minęły nie wiadomo kiedy. 
W Sylwestra Okruszek zdecydował spać w ciągu dnia prawie wcale, więc od godziny 12:00 jego marudzenie sięgało zenitu, a ja już sama nie wiedziałam co mogę jeszcze zrobić, żeby zmrużył choć na chwilę oczy. 
W końcu się udało - zasnął po 18:00...
Na godzinę :D

A później balowaliśmy - Okruszek nie dotrwał do fajerwerków, sen zmorzył go na parę chwil przed północą. Natomiast Dziedzic... Noooo - to dusza towarzystwa! Poszedł spać dopiero o 04:30 :D 
Z żalem, że to już! :D

Przed szampańską zabawą wyciągnęliśmy czarne kartki papieru, farby i pędzelki, i... pomalowaliśmy sobie trochę :)


 Jak widzicie farby w naszym domu to nie typowe małe pojemniczki z plakatówkami, tylko duże butle. Powód jest jeden - ekonomia! Po farby Dziedzic sięga równie często, jak po plastelinę :) A przy tym sobie ich nie żałuje. Więc wzięłam się na sposób i zakupiłam podstawowe kolory w dużych, półlitrowych butlach. Kasa zaoszczędzona, zapasy zrobione, a dodatkowo zyskaliśmy zabawę w mieszanie barw podstawowych w celu uzyskania innych kolorów! :D Dziedzic nadal uważa, że to magia! ;) :D


Czarne kartki papieru zagościły sobie u nas przed urodzinami Dziedzica. Składałam z nich papierowe statki. Część wykorzystałam, a reszta leżała i czekała na pomysł. Takie trochę bezużyteczne były...

No ale w końcu pomysł przyszedł - wraz z weną ;)
Kartki się doczekały! A my mogliśmy się wyżyć. Artystycznie! :D

Najpierw namalowaliśmy pędzelkami domy. 


A potem - w ruch poszły... słomki do napojów: porozcinane na końcach :)


 Próbowaliśmy też wykorzystać ponacinane rolki po papierze toaletowym, ale efekt uzyskany słomką bardziej nam się spodobał. Za ich pomocą wyczarowaliśmy na niebie nad domami - kolorowe, piękne fajerwerki :)


I muszę Wam powiedzieć, że Dziedzic naprawdę się postarał! Do tego stopnia, że Dziadek, Babcia i Ciocie mieli problem ze wskazaniem, które dzieło jest Dziedzica - a które moje :D


Mamy z Dziedzicem w planach tworzyć więcej i więcej! Wijemy sobie nawet - przy pomocy Tutusia - najprawdziwszą "pracownię" ;) Z duuużym biurkiem i przyborami - wszystkimi w jednym miejscu! Dość powoli nam to idzie, ale kiedyś na pewno się uda skończyć ;) Na pewno znajdzie się tu również miejsce na eksponowanie naszych prac :)

Tymczasem pochłaniają mnie dekoracje na pierwsze urodziny Okruszka! 
To już wkrótce! :D

P.S. Czy Wy też z utęsknieniem czekacie na śnieg??? :) :) :)

wtorek, 19 grudnia 2017

Kreatywnie: zimna porcelana :)

Pierniki popieczone?
Jeśli nie zdążyliście jeszcze schować foremek do wykrawania świątecznych kształtów - to się świetnie składa! ;)

Bo... wystarczy mąka ziemniaczana, klej typu wikol, sok z cytryny i oliwa (lub oliwka) i... uzyskacie super-elastyczną, super-białą i super-przyjemną w dotyku masę plastyczną, zwaną suchą porcelaną ;)
Ma jeszcze jedną zaletę - szybko schnie! Trzeba jej dać jakieś 24 godziny ;) I nie trzeba jej wypiekać w piekarniku! :)


Przyjęłam następujące proporcje: 300 ml mąki, 300 ml wikolu, 2 łyżki soku z cytryny i dwie łyżki oliwy spożywczej. Dodałam jeszcze łyżkę odżywki do włosów - ale to można zrobić opcjonalnie, głównie dla zapachu ;)

Składniki najpierw wymieszałam łyżką, potem zagniotłam rękoma. Gotową masę zapakowałam w woreczek foliowy - pozostawiona "na powietrzu" szybko wysycha. 

Potem wałkowaliśmy, wykrawaliśmy, odciskaliśmy: stemple do ciastek, choinkowe gałązki, koronkę od obrusu :)



Super zabawa dla małych - i dużych ;) - rączek.
Dziedzic, który kocha miłością żarliwą plastelinę i ciastolinę - równie gorąco zareagował na masę porcelanową :)


Mamy teraz mnóstwo pięknych ozdób :)
Nasze pozostaną białe, ale... gotowe ozdoby można malować. Farbami, mazakami - wszystko przyjmą ;)
Można też zabarwić masę, dzieląc ją na kawałki i do każdego z nich dodając ociupinkę tempery. 
Tę przyjemność zostawimy sobie na kolejny raz ;)

Teraz ozdoby trzeba jeszcze poprzewiązywać sznureczkami.
Część trafi na naszą choinkę, a część zostanie zapakowana i podarowana najbliższym :)

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Jesieni czas!

Jesień jaka była każdy wie...

No nie postarała się w tym roku - zapadana, zapłakana, szara, bura i ponura...
Ale kilka pięknych dni jej "wydarliśmy" :)
Gdy tylko zza zapadanego nieba wyjrzało słońce - ruszaliśmy w plener. 
Na spacer po pobliskich łąkach.


Po kasztany do naszego ukochanego parku z kaczkami.



Do lasu, który kusił grzybami i kolorowymi liśćmi.



W ogóle las to miejsce, do którego zawsze jesienią nas ciągnie. 
Te kolory, ten zapach - przez cały okrągły rok w lesie nie jest piękniej. 

Każdy z nas jedzie tam po coś dla siebie. Dziedzic z Tutusiem wypatrują grzybów.

Ja - zwyczajnie odpoczywam. 
Okruszek chyba też - bo większość leśnych spacerów najzwyczajniej w świecie przespał ;)


W ogóle to z lasem związana jest pewna mroczna historia z mojego dzieciństwa ;)
Miłością do lasu - podobnie jak do pływania - zaraził mnie mój Tata. 
Ojjj... za dzieciaka jeździłam z nim do lasu bardzo często!
Bo tata to zapalony grzybiarz :) 
Któregoś razu pech chciał, że się w lesie zgubiliśmy. 
Jeszcze większy pech sprawił, że w tym czasie w radio podali ogłoszenie, że z pobliskiego szpitala psychiatrycznego uciekł pacjent i że prawdopodobnie ukrywa się w lesie - właśnie w tym, w którym byliśmy z Tatą. Podobno pacjent mógł być groźny. 

W czasie kiedy nie było komórek: nasze znaczne spóźnienie + komunikat w radio + słabe serce mamy, skończyło się tym, że gdy my - cali i zdrowi (jedynie głodni) wróciliśmy do domu, mamę właśnie zabierało pogotowie... Pamiętam ten moment do dziś...

Mimo tak dramatycznych wspomnień - las nadal jest dla mnie miejscem dającym wytchnienie.


Gdyby jeszcze tylko pośród gałęzi swoich pajęczyn nie rozpinały pająki... ;)
Tu człowiek idzie, głowa spuszczona, grzybów wypatruje i nagle... jak nie wlezie twarzą w pajęczynę!!!
I zaraz ten wrzask na cały las! :P
Bo co jak co - ale pająków to ja nie cierpię. Boję się ich okrutnie i żyję w przekonaniu, że one czyhają na moje życie! Brrrr...

wtorek, 28 listopada 2017

Pożegnanie wakacji - Muzeum Kolei Wąskotorowej

W naszym rodzinnym mieście mamy nielada atrakcję - Muzeum Kolei Wąskotorowej. 
Wstyd przyznać, ale... sprawdza się tu stare porzekadło: "Cudze chwalicie, a swego nie znacie".



Nie jest tak, że nie znamy zupełnie - wycieczki szkolne do tego muzeum to obowiązkowy punkt programu tutejszych szkół. Ale to było tak daaaawno temu! :D

Odkąd Dziedzic pojawił się na świecie, rok w rok w okresie wakacyjnym obiecywałam sobie, że w końcu wybierzemy się na wycieczkę koleją wąskotorową. 

I dopiero w tym roku plan udało się zrealizować - zrobiliśmy sobie takie pożegnanie wakacji!


Na wycieczkę zabraliśmy ze sobą Dziadków - za ich młodości kolej wąskotorowa była dla wielu codziennym środkiem transportu.


Pogoda dopisała, humory również :)
Dziedzic był mega-zadowolony.
Wiele emocji budził w nim fakt, że może podziwiać znajome miejsca z nowej perspektywy, z okna sunącego po torach pociągu.


Dodatkową atrakcją było ognisko w Osadzie Puszczańskiej. Mmmmm... kiełbaski nigdy nie smakowały lepiej! ;)


W puszczy Dziedzic miał dodatkową przygodę - bliskie spotkanie z... pokrzywami!
Cóż... najpierw była draka - bo boli, szczypie, swędzi i w ogóle świat jest niesprawiedliwy, bo tyle dzieci tu biega - a tylko jemu się przytrafiło w pokrzywy wleźć ;)
 Chwilę potem szczycił się, że poparzenie pokrzywą jest bardzo zdrowe! I tylko Ci najodważniejsi w nie wchodzą! ;) Rozumiecie: wchodzą! Nie - wbiegają przypadkiem! ;) :D
I w ogóle Dziedzic stwierdził, że młodszy brat mu się na coś przydał - mokre chusteczki będące na wyposażeniu Okruszka skutecznie łagodziły miejsce pokrzywowych poparzeń :)

A Okruszek... Cóż... Pociąg pięknie ukołysał go do snu ;) I nawet gwizd lokomotywy mu w nim nie przeszkadzał, choć w domu budzi go nawet szelest foliowej reklamówki ;)

środa, 8 listopada 2017

Mazury na wariata! :)

Kto nas czyta, ten wie, że kochamy Mazury!
Ich spokój, soczystość zieleni, szum lasu i mieniące się w słońcu jeziora. 


Zwykle planujemy swoje wakacje na długo przed latem. Lubimy poprzebierać w ofertach i wylądować tam, gdzie chcemy, a nie tam, gdzie akurat fartem wolne ;)


Tegoroczne wakacje również mieliśmy zaplanowane. I również od dawna. 
Tym razem mieliśmy pozwolić Mazurom za sobą zatęsknić ;) :)
A nasze plany zakładały przekroczenie zachodniej granicy Polski i... odwiedziny u naszych wspaniałych Przyjaciół. 
No ale... W ostatniej chwili plany uległy zmianie... Nieeee - nie że my się rozmyśliliśmy. 
Zadecydowała za nas pewna mała Calineczka, która wówczas zamieszkiwała M1 u swojej Mamy :)
I która kategorycznie nakazała swej Rodzicielce natychmiastowy odpoczynek. 
No wiecie - Calineczce się nie odmawia ;), a plany zawsze można zmienić :)
Zresztą... nasza wizyta w DE i tak się w końcu ziści.
I sama nie wiem, czy to bardziej obietnica, czy groźba ;)
 Kochani R&M - musicie ocenić to sami! :D
Jedno wiedzieliśmy na pewno - nie ma spędzania urlopu w domu.
Musimy się wyrwać - chociaż na kilka dni. 
Odetchnąć innym powietrzem. 

Kierunek? W tej sytuacji - jedyny słuszny! ;)
MAZURY! :D

Cały dzień poświęciłam na szukanie miejsca, które nas przygarnie. Ale - albo nie było wolne w interesującym nas terminie, albo coś było z nim nie halo - np. zbyt daleko do jeziora. Urlop co prawda w drugiej połowie sierpnia, pogoda nie rozpieszczała - ale być na Mazurach latem i choć raz nie popływać w jeziorze? No nie ma mowy! ;)

W końcu dzień później sprawy w swoje ręce wziął Tutuś. Usiadł przed kompem, poszperał i... znalazł!
Choć, gdy wybierał numer telefonu dzwoniąc w sprawie rezerwacji, ja przekonana byłam, że usłyszy: "Przykro mi, w tym terminie nie mam niczego wolnego". 
Jakie to szczęście, że tym razem nie miałam racji!


Dzień później wpakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę.
W mojej głowie było pełno obaw - no bo skoro ten domek, tak pięknie prezentujący się na zdjęciach, nie znalazł chętnego, to coś z nim musi być nie tak! Taka podejrzliwość gdzieś we mnie się odezwała. W końcu dotarliśmy na miejsce. Rozejrzeliśmy się i... no łaaaał! Bajka! 
Cisza, spokój, zielono, dużo otwartej przestrzeni, blisko do jeziora.


Aha! Ciekawe jak wygląda domek w środku.... Ale... i tam nie było rozczarowania!
Wręcz przeciwnie!
Cały domek - czyściutki! Nawet ściereczki w kuchni wisiały - wyprasowane!!! Drugi raz w życiu nie musiałam od razu jechać do sklepu po środki czystości, żeby umyć łazienkę! Bo wiecie - Dziedzic korzysta TYLKO z tych pachnących ;) Innych się brzydzi...

Przypadek sprawił, że odkryliśmy naprawdę cudowne miejsce. Od razu wyjaśniam - jeśli szukacie bardziej rozrywkowych klimatów - to się nie fatygujcie ;) Ale jeśli chcecie odpocząć od zgiełku miasta, w towarzystwie matki natury - to śmiało!:D Tutuś się śmieje, że chyba tylko my wyjeżdżamy na wakacje ze wsi na wieś ;)


Na polanie były jedynie dwa domki - tylko nasz był zajęty, więc generalnie byliśmy SAMI! Śniadania i kolacje jedliśmy na tarasie :) Tutaj mogliśmy też poodpoczywać na leżakach, które mieliśmy na wyposażeniu. Gdy trafiła nam się chłodniejsza noc, pani właścicielka zapukała wieczorową porą i (przepraszając, że nas niepokoi) wręczyła nam - kompletnie zaskoczonym - farelkę. Żeby dzieci nie zmarzły! :D Jezioro, do którego trzeba było zejść trochę niżej, było mega-czyste. Gdy miałam wodę po pas - nadal widziałam swoje stopy. Mimo, że temperatura nas nie rozpieszczała - w maksie były raptem 23 stopnie - to i tak korzystaliśmy z kąpieli. Woda - oprócz tego, że czysta - była przyjemnie ciepła :)


To magiczne miejsce znajduje się w Żurejnach, blisko Starych Jabłonek i Ostródy. Całkiem niedaleko od nas - jechaliśmy jakieś 3 godziny :)
Oaza spokoju - w sąsiedztwie pól, lasów, jezior i... koni! Tuż za płotem! ;)



Byliśmy tu zdecydowanie za krótko. Wyjechaliśmy przekonani, że nie był to nasz ostatni raz w tym cudnym miejscu :)


piątek, 3 listopada 2017

Scenariusz pirackich urodzin ;)

Na początku wiedziałam tylko jedno - mają być urodziny ;) Dla przyjaciół Dziedzica :)
Chwilę potem zaczęła kiełkować myśl, że może by tak osadzić urodziny w jakimś motywie przewodnim.
Piraci! Tak!
Stwierdziłam, że to taki wdzięczny, choć dość oklepany, motyw.
Ale co tam! Przecież nasze Piraciątka będą jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne! :D

Skoro decyzja o organizacji przyjęcia urodzinowego zapadła, a i styl został wybrany - zaczęłam szukać inspiracji w Internecie. A tu? Wszystko i nic!

W końcu - z notatnikiem w ręku - zaczęłam krok po kroku planować imprezę :)
W ten sposób udało mi się stworzyć scenariusz, który do samego końca pozwolił mi wszystko ogarnąć, choć i tak bez wpadek i spontanu się nie obyło! ;)

Przygotowania trwały jakieś trzy tygodnie. Zaczęliśmy od zaproszeń. Ale to już wiecie :)

Przygotowałam też dekoracje - na dużych arkuszach papieru pakowego narysowałam dwie palmy i statek - i wykleiłam szkice bibułą. No dobra - Dziedzic dzielnie mi w tym wszystkim pomagał :)





Na szybko skleciliśmy z Dziedzicem żagle, które rozparliśmy na brzozowych patykach. Za "materiał" posłużył tu brystol :) Niestety ta dekoracja się nie sprawdziła - z jednego, nieprzewidzianego powodu - w dniu imprezy było wietrznie i żagle przegrały walkę z żywiołem ;)


Z brystolu wycięłam też płetwy rekinów :) Za pomocą taśmy dwustronnie klejącej oraz wykałaczek zostały potem przymocowane do niebieskiego koca i tak powstał "Ocean Rekinów", który dzieci musiały pokonać, przechodząc nad nim po równoważni.



 Oczywiście nie mogło również zabraknąć statków z papieru :) Nakitrałam ich, że hoho! Cześć z nich "robiła" za półmiski na ciastka i cukierki - jednocześnie ozdabiając stół :)


Pozostałe zostały "załadowane" słodkościami", zapakowane w przeźroczystą folię prezentową i przewiązane sznurkiem pakowym. Goście Dziedzica otrzymali je jako słodkie podziękowanie na zakończenie imprezy :) Aha! Ozdobą były też papierowe girlandy.


 Wzór znalazłam w Internecie - o tu: http://www.papierowaagrafka.pl/2017/02/1150/papierowa-girlanda-druku-alfabet/ Wydrukowałam potrzebne strony - i tak powstała nasza girlanda :)

Główną zaplanowaną atrakcją była zabawa w szukanie ukrytego Skarbu. Dlatego na dużym arkuszu papieru narysowałam mapę placu zabaw, na którym odbyło się przyjęcie :) i drogę do skarbu.



Mapa została porwana na 5 fragmentów - każdy z nich zbliżał nas do celu, ale odkrywał też zadania do wykonania.

I w końcu nadszedł TEN dzień! I zabawa zaczęła się na całego! 
Pomóc we wszystkim miała mi poniższa ściąga, zwana szumnie "scenariuszem" ;) Zamieszczam ją tu, żeby wiedzieć, gdzie szukać przy następnej okazji (a ta "już" za 5 lat! Niecałe! ;) ). A może i ktoś z Was znajdzie tu coś dla siebie :) Będzie mi niezmiernie miło :)

SCENARIUSZ PIRACKICH URODZIN

1. Zaczynamy śpiewaniem „Sto lat” i dzieleniem tortu. Gdy dzieci zjedzą – wówczas pojawia się zły pirat Barnaba (w tej roli Tutuś) i przekazuje list w butelce. Z przejęciem czytamy list.
2.   O nie! Pirat Barnaba wyzywa nas od „szczurów lądowych”! Tak nie może być! Animator pasuje dzieci na piratów, każdemu kładąc na ramieniu miecz i mówiąc:  „Na całe złoto i wszystkie skarby świata – pasuję Ciebie, „imię”, na Pirata!” i wręcza każdemu dziecku maskę pirata.
3.   Gdy dzieci zostaną pasowane – zły Pirat Barnaba daje im pierwszy fragment mapy.
4.   Idziemy do „ścianki wspinaczkowej” – tam ukryty jest koszyk z lornetkami. Każde dziecko dostaje jedną lornetkę – z nią łatwiej będzie szukać drogi do skarbu :)
5.   Gdy wszystkie dzieci dostaną lornetki – zły Pirat Barnaba przekazuje kolejny fragment mapy.
6.   Dzieci znów „płyną” statkiem, trafiają na ocean rekinów. Teraz muszą udowodnić, że są odważne. Każde z nich musi pokonać równoważnię tak, aby nie wpaść do wody, w której pływają rekiny! Gdy wszystkie dzieci pokonają przeszkodę, krzyczymy z radości i bijemy brawo. Zły Pirat Barnaba przekazuje w nagrodę kolejny fragment mapy.
7.  Statek z piratami płynie dalej. Znajduje zieloną wyspę, a na niej – tajemniczy pakunek. Jubilat odpakowuje paczkę, a tam… chusta animacyjna! Zabawy z wykorzystaniem chusty.
8.   Zły Pirat Barnaba przekazuje dzieciom następny fragment mapy.
9.   Każde z dzieci musi przejść na plac wyłożony kostką, trzymając w rękach talerzyk, a na talerzyku – nadmuchany balonik. Zadanie polega na tym, aby z „zielonej wyspy” na kostkę przejść w taki sposób, aby balonik nie spadł (ostatecznie z racji wiejącego wiatru zrezygnowałam z balonów :( ).
10. Plac wyłożony kostką to wieeeelki statek. Dzieci ustawiają się w dwóch grupach, gęsiego. Naprzeciw stoją animatorzy i mówią wierszyk – a dzieci powtarzają po nich kolejne czynności:

Animator - Kapitan opowiada, zachęcając dzieci do wykonywania zamierzonych czynności:
Dzielni i silni piraci/Dzieci pokazują swoje muskuły :D
Wyruszyli na poszukiwanie Skarbu na Czekoladową Wyspę.
W rękach trzymali wiosła/wszyscy trzymają ręce do góry/
Którymi wiosłowali raz w lewo/wiosłujemy z lewej/
Raz w prawo/wiosłujemy z prawej/
I tak na zmianę/wiosłujemy na zmianę/
Aż nagle na niebie zebrały się ciemne chmury/pokazujemy palcem do góry/
I na morzu zrobił się sztorm! Statek kołysał się na wszystkie strony!/dzieci się kołyszą/
Zrobił się przechył na stronę lewą/wszyscy przewracają się na lewą stronę/
Potem przechył na stronę prawą/wszyscy przewracają się na stronę prawą/
A potem łódź kołysała się do przodu i do tyłu/pochylamy się do przodu i do tyłu/
W dodatku zaczęły ich gonić rekiny, więc musieli przyśpieszyć z wiosłowaniem/udajemy, że wiosłujemy uciekając przed rekinami/
Aż w końcu dotarli do Czekoladowej Wyspy!/oblizujemy się i masujemy po brzuchu/ Gdzie tubylcy zdradzili im przepis na pyszną czekoladę!/zbieramy się w kole i rozpoczyna się taniec animacyjny do piosenki Chocolate !!!”
11. Po odtańczeniu czekoladowego tańca zły Pirat Barnaba przekazuje dzieciom ostatni fragment mapy. Idziemy wg wskazówek, na końcu dzieci odnajdują skarb – kuferek wypełniony czekoladkami. Wpadamy na genialny pomysł, że może udałoby się przekonać złego Pirata Barnabę, aby przestał być zły. Sugerujemy, że może gdy Pirat zje magiczną czekoladkę z kuferka – to wówczas będzie uśmiechnięty i zadowolony. Na sam koniec dzieci tańczą i bawią się razem.
12. Na koniec imprezy każde z dzieci otrzymuje papierową łódkę ze słodyczami – w ramach podziękowań za przybycie na urodziny.   

Scenariusz, scenariuszem - ale bez wpadek się nie obyło. Jakież było moje zdumienie, gdy na chwilę przed wręczeniem ostatniego fragmentu mapy okazało się, że... w ustalonym miejscu nie ma skarbu! No wiecie - ja myślałam, że z domu zabrał go Tutuś... A Tutuś... myślał zupełnie odwrotnie ;) :P Szybko udało się dostarczyć "zgubę", a w czasie oczekiwania na kuferek - dzieci miały czas, żeby się napić, posilić i... pomalować farbami na stretch'u, który został rozciągnięty pomiędzy drzewami :)
No i - podczas "płynięcia" do Czekoladowej Wyspy... zapomniałyśmy uruchomić maszynkę do robienia baniek mydlanych... Do dziś nad tym ubolewam, bo przy tym ZAWSZE jest fantastyczna zabawa :(

No! To żeby nie kończyć tym smutnym akcentem - pokażę Wam, jak wyglądał list od złego Barnaby :) I znów postarzona kartka - tym razem upchana w butelkę :)



I to by było na tyle! Ahoj! ;)